niedziela, 27 stycznia 2013

Adres do trenerów rozwoju osobistego i biznesu. O pożytkach z wątpliwości.


by Twożywo

Ta profesja jest mi bardzo bliska.

Może traktuję ją zbyt poważnie, ale nie uważam, że zajmujemy się zwykłym przekazywaniem wiedzy i umiejętności. Robimy coś o wiele bardziej ważnego: pokazujemy ludziom kierunki, próbujemy dać im inspiracje, wesprzeć ich, znajdujemy z nimi wyjścia z mniej lub bardziej zabawnych labiryntów.

Ma więc znaczenie kim jesteśmy, co robimy, w co wierzymy, czego nienawidzimy, czym jest dla nas samych to, co się zdarza na szkoleniach, warsztatach, spotkaniach indywidualnych. Możemy twierdzić, że profesjonalizm oznacza neutralność, nie angażowanie się, przezroczystość, ale nie oznacza to, iż ludzie z którymi pracujemy nie powinni wiedzieć co nami kieruje.

Mam więc do nas żal, za brak cywilnej odwagi, w sytuacji gdy inni na nas liczą. Żałuję, że tak często nie decydujemy się nazywać „rzeczy po imieniu”, że ważniejsze wydają się nam osoby, które szkolenie zleciły, niż ci, którzy w nim uczestniczą.
Nie słuchamy. Albo słyszymy tylko tego, co dla nas wygodne. Widzimy nieprawidłowości, widzimy nadużywanie stanowisk, brak przejrzystości w zasadach, a czasem nawet zwykłe (jeśli można tu użyć takiego określenia) traumy wynikające ze stylów zarządzania firmą lub organizacją. Uśmiechamy się jednak miło, zaczynamy uprawiać „politykę”, nie zadajemy kłopotliwych pytań. Nie zastanawiamy się kim były osoby, które tego stylu kierowania ludźmi uczyły, przedstawiały jego zalety, zachęcały do jego używania.

Naszym Panem stało się Zlecenie i Dobre Relacje z Klientem.

Czy jesteśmy całkowicie za to odpowiedzialni? Nie. Na ten stan rzeczy składa się wiele czynników, ale my mamy na niego duży wpływ. Wpływ, którego nie używamy, albo sądzimy, że używać nie możemy.

Wybraliśmy zawód nauczyciela. Ten zawód nie polega tylko na suchym przekazywaniu „faktów”. To m.in. my kształtujemy ludzi, którzy już są na wysokich stanowiskach lub w najbliższym czasie na nich będą. To my możemy mocą swojego autorytetu wesprzeć tych, którzy nie z własnej winy często są w gorszej sytuacji lub są po prostu dyskryminowani. Dysponujemy narzędziami, dysponujemy wiedzą. Po co i jak z nich korzystamy? Jak często zadajemy sobie to pytanie?

Naszą rolą nie jest bezmyślne kopiowanie i zachęcanie do tego naszych słuchaczy. Mamy raczej zachęcać ich do myślenia, do krytycznego podejścia, do brania odpowiedzialności za swoje czyny. To od nas często chcą się dowiedzieć jak się komunikować, jak rozwiązywać konflikty, jak współpracować, jak chronić siebie, jak nie krzywdzić innych.
Czy uczymy ich „sztuczek” czy sztuki rozmawiania? Uczymy manipulowania czy czasem trudnego rzemiosła szukania kompromisów? Uczymy ich jak wygrywać konflikty czy jak je rozwiązywać?

Ponosimy w pewnym sensie odpowiedzialność za to, jak wygląda dzisiaj życie ludzi w firmach i organizacjach. Ta odpowiedzialność tyczy się zarówno tego, co się niewątpliwie poprawiło, jak i tego, co uległo pogorszeniu.
To my bowiem często przenosiliśmy na grunt naszej pracy teorie, które może i były atrakcyjne, ale i kompletnie niedostosowane do miejsca i czasu w którym je wprowadzaliśmy. Myśleliśmy, że to, co sprawdzone na Zachodzie lub też Wschodzie musi zadziałać i tutaj.

Nie podoba mi się, że staliśmy się (świadomie lub nie) narzędziem do krzewienia buraczanego pseudooptymizmu i bezrefleksyjnego powielania sposobu działania „najlepszych”(znaczy najskuteczniejszych). Kiedy oglądam klip wyprodukowany przez pewną dużą sieć komórkową podczas tzw. szkolenia teambuildingowego (jakby „budowanie zespołu” było określeniem z niewiadomych przyczyn gorszym), to przychodzą mi do głowy pewne natrętne skojarzenia.

Czym bowiem różnią się te narzędzia budowania wspólnoty od tak pogardzanej i wyśmiewanej dzisiaj propagandy sukcesu? I tu i tu bowiem, większość z nas nie wierzy w to, co widzi i słyszy, a część czuje się zwyczajnie oszukiwana i zniesmaczona. Do nas należy więc odpowiedź na pytanie co powoduje, że po takie metody szkoleniowe sięgamy? Czy naprawdę wierzymy w ich skuteczność i prawdziwość, czy też może chodzi nam tylko i wyłącznie o „przypodobanie” się tym, którzy u nas to szkolenie zamówili?

Bo jeśli chodzi nam o to drugie wyjaśnienie, to kim w tym momencie się stajemy?

Mówimy często, że reagujemy na rzeczywiste potrzeby firmy. O.k. W jaki sposób je badamy? Często odnoszę wrażenie, że niczym nadworni poeci próbujemy zgadnąć, czym możemy dogodzić naszemu Sponsorowi/Patronowi, zamiast skupić się na tym, co prawdziwie może zespół zbudować. Przypomina to przedstawienie, gdzie nie ma publiczności i każda ze stron odgrywa coś przed drugą, w nadziei, że uda się nie powiedzieć nic, co poza przypisane role wybiega.

Musimy się nauczyć pozwalać sobie na wątpliwość. Na szukanie niekoniecznie najprostszych odpowiedzi, na mówienie tego, co myślimy. Na szukanie rozwiązań najlepszych dla tych, których uczymy i ich otoczenia.

Na kursach trenerskich mam okazję obserwować tzw. nowe pokolenie. Dają mi/nam dużo nadziei. Są inni, chyba bardziej świadomi niż większość z nas na początku nauczycielskiej drogi. Słuchają uważnie, szukają inspiracji, ale na szczęście trudniej ich uwieść niż nas kilkoma hasłami i prostymi receptami na wszystko. Naszą rolą jest teraz pokazanie im jak ważna w pracy trenerskiej jest uważność, jak liczy się prawdziwy szacunek dla siebie i dla innych, jak rozpoznawać drogi, które nie wiodą na manowce.

Zmieniają się również uczestnicy. Takie jest przynajmniej moje doświadczenie. Przyjmują wiedzę krytycznie, są uczuleni na tanie sztuczki, mają większe poczucie, że coś znaczą i coś już wiedzą. Są doskonałymi partnerami do poważnej pracy. Potrafią przyjąć wiele, jeśli wytłumaczy się im szczerze, dlaczego warto to zrobić. Znają i często wyśmiewają większość z naszych żelaznych narzędzi. Mówią: „to nie działa, trzeba spróbować coś zmienić.” A naszą rolą jest ten komunikat usłyszeć.

Chciałbym, żebyśmy zrozumieli, że warto pogłębiać i rozszerzać swoją wiedzę. Że zmiany, które chcemy promować mają wynikać nie tylko ze znajomości psychologii, zarządzania i zasad biznesu. By znaleźć wspólny język z tymi, których uczymy musimy się otworzyć na filozofię, socjologię, ekonomię, antropologię kulturową, gender studies, głęboką demokrację i historię. Musimy umieć umieścić grupę z którą pracujemy w szerszym kontekście, który pozwala nam lepiej zrozumieć ich wybory, zachowania i dostępne im możliwości działania.

Może już pora byśmy przestali się kierować tylko mityczną „wartością dla biznesu/organizacji” a zaczęli również przykładać dużą wagę do tego, czy nasze metody są „wartością dla ludzi”. Pora też byśmy większej refleksji poddawali długofalowe skutki naszych działań, słów i proponowanych rozwiązań. Byśmy byli bardziej świadomi tego, gdzie chcemy naszych słuchaczy zaprowadzić. I dawać im prawo, by samodzielnie decydowali czy chcą tam z nami iść.

Naszą rolą jest również uświadamianie osobom decyzyjnym, ze nasza praca to nie „kwiatek do kożucha”, tylko potężne narzędzie rozwoju i zmiany, które nie zawsze musi się im podobać.
Jest wiele miejsc i ludzi, którzy czekają na taką naszą postawę, nie chcą słyszeć słodkich słów, tylko wspólnie szukać najlepszych rozwiązań.

Mówmy o tym, co dla nas ważne. Mówmy wyraźnie o tym, czego innym zwyczajnie robić się nie powino. To my mamy pomagać wypracowywać standardy zachowań i postaw, a nie tylko się z nimi potulnie zgadzać.

Jeśli czujecie, że ten list nie jest skierowany do Was - przyjmują to do wiadomości. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele Dobrej Roboty wykonujecie. Mam jednocześnie wrażenie, że tematy podniesione powyżej są istotne i wymagają naszej stałej uwagi. Ważne jest dbanie o własną podmiotowość i wspieranie jej wśród uczestników naszych szkoleń i warsztatów.

Edukacja może zmienić więcej niż nam się to wydaje. Bądźmy tego świadomi.


Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz