sobota, 16 listopada 2013

New Age, New Age...


Ten tekst nie jest przeciwko komuś. Nie atakuje ludzi zajmujących się szeroko rozumianym niu ejdzem. Znam ich wielu, są często fantastycznymi ludźmi, których uwielbiam i szanuję.

To tekst przeciwko metodzie. Napisany przez osobę znającą temat od środka. Wyraźnie zaznaczam, że nie zgadzam się na jego cytowanie w obronie „wiary katolickiej” czy też „naukowej psychologii”. Nie po to go pisałem.

New Age to dla mnie ściema. Znane w wielu kulturach narzędzia i metody opakowane w nowe szaty i sprzedawane jako prawdziwa mądrość. Pojęcia, którym nadaje się takie znaczenie, jakie komuś akurat pasuje. Epatowanie kulturą miłości jako przykrywka do próby narzucania jedynie słusznych poglądów. Pokazywanie niektórych religii jako lepszych pod płaszczykiem tolerancji i multikulturowości. Utrwalanie obowiązującej społecznej „kolejności dziobania” przedstawiane jako wiedza od wyżej rozwiniętych duchowo istot. Ortodoksja przekazywana jako Uniwersalność.

New Age mówi nam, że jesteśmy zepsuci a ratunek tkwi w czerpaniu mądrości od tzw.ludności pierwotnej – Indian, Tybetańczyków, Eskimosów itd. Nie dajcie się zwieść. New Age bierze od tych społeczności tylko to, co pasuje mu do wyjaśniania i uwiarygodniania własnych koncepcji. Świata Zachodniego kompletnie nie obchodzą problemy tych nacji, chcą je traktować jak błyskotki i dostarczycieli fascynujących dziwactw, które następnie można sprzedać z dużym zyskiem. Nie prowadzi z nimi dialogu/rozmowy. Słyszy tylko to, co pragnie i potrzebuje usłyszeć. Dalajlama więc jest symbolem duchowej walki z komunistycznym reżimem. Rzadziej słychać zaś o jego prowokacyjnej deklaracji, że jest buddyjskim marksistą i socjalistą. Indianie zaś są mistrzami rytualnych tańców i szałasów potu, mało zaś możemy się dowiedzieć np. o ich sposobach rozwiązywania sporów wewnątrz społeczności. Wszelkiej zaś maści Szamani są dobrym, choć dla mnie żenującym usprawiedliwieniem brania narkotyków (poza alkoholem) dla tzw.fanu.

„Karma” staje się pojęciem za pomocą którego można wyjaśniać i tłumaczyć najdziwniejsze swoje zachowania i niechęć do niektórych ludzi. „Nie lubię Cię, bo dziesięć wcieleń temu poderwałeś mi żonę” , „Masz ciężko w życiu, bo twoja duchowa karma jest bardzo obciążona.” „Tak. Zrobiłem mu to, ale było to wyrównanie długu karmicznego.” Pieprzenie...
New Age tworzy kulturę idywidualistów myślących, że zbawiają cały świat. Zachęca do skupieniu na własnym wnętrzu jako jedynej drodze do uzdrowienia otaczającej nas sytuacji. Brzmi sensownie, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić, bym wszelkie odpowiedzi znalazł w sobie. Nakaz skupiania się na sobie zaś powoduje często, że ludzie biorą na swoje barki albo nadmiar odpowiedzialności/winy albo też nadmiar zasług i poczucia bycia sprawcą wszystkiego, co ich otacza.
New Age, choć już nie tylko on jedyny, tworzy specyficzny Indeks Słów Zakazanych, twierdząc iż w ten sposób czyni nasze życie lepszym. Niestety, bardzo często zamiast tego wytwarza się w nas strach i niechęć wobec ludzi, którzy Tych Słów wciąż używają.

New Age dyskryminuje w sposób niejawny osoby, którym trudno zachować spokój i pogodne nastawienie do świata. Wymienione powyżej przymioty są częścią ludzkiego życia i doświadczania tak samo jak smutek, gniew i pesymizm. Stawianie zaś któregoś z nich wyżej niż pozostałe ostatecznie może przynieść więcej szkód niż pożytku.

New Age jest również antydemokratyczny. Uczy poddaństwa dla mistrza, guru i znów nie wprost, ale wyraźnie dzieli ludzi na Właściwych i Niewłaściwych. New Age stał się kolejną religią Panów, gdzie dostęp do wyższych wtajemniczeń jest obwarowany setkami warunków i nakazów oraz reguł wyznaczanych tylko przez tych, którzy te Sekrety przekazują. Stwarza przy tym pozory bycia metodą dla Wszystkich, bo przecież wystarczy tylko zmienić sposób myślenia i postrzegania. Pozór zaś polega na tym, że sposób myślenia i działania jest przez kogoś narzucany, nie pozostawia więc możliwości wprowadzania swojego.

Ten tekst jest napisany przeciwko metodzie i jej ukrytym założeniom. Pamiętajcie o tym.
Nie umieściłem w nim plusów, które zapewne ruch New Age posiada. Znajdziecie je w wielu innych miejscach. Nie chcę ich podważać, pokazuję tylko inną stronę.

Ruch New Age, w którym w pewnym sensie uczestniczyłem jeszcze kilka lat temu, nie okazał się dla mnie narzędziem emancypacji dla większości ludzi, którzy byli i pozostali wykluczeni. Wytworzył zaś nowe podziały i obszary pogardy/niezrozumienia. Odpowiedzią na to nie jest do końca ani klasyczna psychologia, ani religia, ani ateizm lub też racjonalny dyskurs naukowy.

Ja zaczynam szukać dalej.

Nie wiem czy znajdę. Ale cytując zasłyszaną dziś w radiu wypowiedź:

„Spokojnie. To nie fabryka gwoździ. Można trochę pobłądzić...”

Rozwój osobisty jako źródło cierpień



Czuję przesyt.

Zajmuję się tzw.rozwojem osobistym od wielu lat. Kształcę się i sam kształtuję innych. Dowiedziałem się mnóstwa interesujących rzeczy i sporej ilości spraw kompletnie dla mnie bez znaczenia.

Ostatnio zaś czuję gdzieś w środku dysonans. Bo ten cały „rozwój osobisty” zaczyna mi przypominać momentami szaleńczy wyścig bez ustalonej i możliwej do osiągnięcia mety. Tak, tak...wiem, gdzie wystartowałem. Wynurzyłem się z „mroków” ignorancji i nieświadomości i zacząłem wyprawę, by odkryć wreszcie siebie (sic :)).

Zaczyna mi to pachnieć ściemą. Zwykłym handlem, w którym rozwój, kreatywność, przełamywanie ograniczeń i uruchamianie wewnętrznej mocy stają się tylko hasłami reklamowymi, mającymi przyciągnąć jak największą ilość chętnych. Gotowych zapłacić olbrzymie pieniądze, bo przecież wiadomo, że rozwój osobisty jest bezcenny.
Gdy próbuję się uczyć sprzedawania swoich szkoleń, przemawiania do ludzi tzw.językiem korzyści, zastanawiania się nad profesjonalną sesją zdjęciową, która odpowiednio uwidoczni głębie mojego spojrzenia...Gdy to wszystko robię, czuję gdzieś na podniebieniu gorzki smak zażenowania.

Samo pojęcie „rynek szkoleń”, którego automatycznie już używam w rozmowach z ludźmi wprawia mnie w zdumienie. Oto rozwój osobisty stał się towarem. Określonym, wycenionym, ładnie opakowanym i podzielonym na kawałki w taki sposób, byś potrzebował go coraz więcej i więcej.

Ostatnio ktoś zapytał mnie czy mam 300 zł, by zainwestować w rozwój swego wewnętrznego światła. Dziwne ? Ależ nie!!! To całkowicie normalne. Dzisiaj nawet warsztaty z odżywiania się światłem muszą odpowiednio kosztować, bo jeśli dobrze się tego nauczymy, to później zaoszczędzimy na żywności...

Czy mierzi mnie branie pieniędzy za warsztaty ? Nie. Uważam to za formę uczciwej wymiany między mną a osobą, która korzysta z mojej wiedzy. Marzę tylko o dwóch rzeczach.

Po pierwsze: o zniesieniu podskórnej presji, która powoduje, że wiele osób podejmuje decyzję o swym osobistym rozwoju nie dlatego, że tego chcą lub potrzebują , lecz dlatego , że cały „rynek szkoleń” atakuje ich z każdej strony przekazem: „kto się z nami nie rozwija, ten nie ma żadnych szans”.

Po drugie: o partnerskich relacjach. By w ramach warsztatów rozwoju osobistego nie toczyła się gra między nadskakującym lub manipulującym sprzedawcą a klientem, który żąda i wymaga co raz więcej w co raz krótszym czasie. Marzy mi się spotkanie z drugim człowiekiem, który podejmuje razem ze mną wysiłek poszukiwania pytań, a po ich odnalezieniu, próbuje razem ze mną na nie odpowiedzieć. I nawet jeśli nie uda się nam ich odnaleźć, to dalej potrafi cieszyć się z samego faktu poszukiwań.

Nie chcę uczestniczyć w „rynku szkoleń”. Chciałbym stwarzać przestrzeń spotkań i wzajemnego uczenia się.
Nie chcę zostać guru jakiejkolwiek metody rozwojowej. Chcę cieszyć się widokiem tego, że rzeczywiście daje ona komuś trochę szczęścia i radości oraz obserwować jak sam ją rozwija i przekształca.

Nie chcę też mówić komuś, że moje warsztaty są warte swojej ceny. Chciałbym, żeby ktoś, kto się na nie decyduje płacił za udział w nich z wewnętrznej potrzeby docenienia mojej pasji i wysiłku, a nie dlatego, że mu się to „opłaca” lub też „zwróci”.

Pieniądze i wymiana towarowa, to użyteczne narzędzia a nie istota naszego życia.

Rozwój osobisty zaś to pojęcie abstrakcyjne. I jak każde pojęcie abstrakcyjne plastycznie dostosowuje się do naszych przekonań czym on „naprawdę” jest.
Znam ludzi, którzy nie chodzą na warsztaty rozwojowe. Potrafią być autentycznie szczęśliwi...

Uwierzycie ???

niedziela, 13 października 2013

Dziesięć pomysłów na P.


Dziesięć pomysłów na Polskę.

Pomysł 1:
Czekać na czasy, gdy wszyscy uznają naszą wielką rolę.

Pomysł 2:
Wyjechać i czekać na czasy, gdy wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 3:
Uparcie olewać swoich rodaków w każdej sytuacji czekając na czasy, gdy wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 4:
Wyszukiwać i promować tych, dzięki którym nadejdą czasy, gdy wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 5:
Ignorować i piętnować tych, którzy przez swoje malkontenctwo przeszkadzają innym w docenieniu naszej wielkiej roli.

Pomysł 6:
Kupić w markecie cztery litry wódki, dwa znicze i dziesięć kilo karmy dla psów, następnie posilić się Mc Donald’się, udać się do domu, by oczekiwać przed telewizorem na czasy, gdy wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 7:
Zarabiać duże pieniądze i nie zajmować się tym, czy nadejdą czasy, gdy wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 8:
Zlikwidować publiczną edukację i służbę zdrowia, znieść podatki, otworzyć pierwszy tak duży „raj podatkowy” i cierpliwie czekać, aż wszyscy docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 9:
Połączyć się z Węgrami mostem przyjaźni, zamknąć pozostałe granice i czekać, aż inni znów zaczną błagać o nasz powrót i docenią naszą wielką rolę.

Pomysł 10:
Przestać grać wielką rolę w pustym teatrze. Porzucić sado – masochistyczne fantazje. Rozejrzeć się dookoła, nazwać to, co nas otacza. Pracować, bawić się, żyć i tworzyć w Polsce. A nie dla lub przeciw niej. Skończyć histerię, poznać historię. Wyluzować w kroku.

wtorek, 8 października 2013

Późne Królestwo. Krótka bajka o ludziach w bańkach.


Dawno, dawno temu była sobie, i jak niektórzy twierdzą, dalej jest Kraina Zbudowana Na Dziurze.

W tej krainie żyją ludzie. Ale żyją wyjątkowo, bo w wielkich przezroczystych i pozornie niewidocznych bańkach.
Te bańki, jak się zapewne domyślacie Drogie Smyki, pozwalają im nie wpaść w dziurę, która się pod nimi rozciąga. Pozwalają im również marzyć, planować, działać i czasem nadmiernie pić. Mają nawet na to swoje specjalne powiedzenie: być na bani.
Wyobraźcie sobie takie życie…Niesamowite, prawda?

Pewnego dnia, późnym popołudniem Ludzie w Bańkach zaczęli się jak jeden mąż (lub żona, jak kto woli) zastanawiać. Dumać i zadawać specyficzne pytania:
„Jakie jest życie poza bańką? Jak to jest się znaleźć w bańce drugiego człowieka? A nasz kraj? Czy on też ma swoją wielką bańkę?”

Wiecie zapewne, że istnieje pewne kłamliwe powiedzenie, które mówi, iż z dużej ilości pytań nigdy nic dobrego ostatecznie nie wynika. Porzekadła od wieków służyły i służą do opowiadania banialuk lub kompletnych komunałów. Chyba ktoś po prostu ma ambicję, by zamykać skomplikowane sprawy w maksymalnie banalnych pseudo - prawdach.
Ale to już zupełnie inna bajka, Moja Smyki…

Ludzie więc pytali i pytali, coraz więcej, więcej, więcej. Sytuacja była dość dziwna, bo mogli słyszeć tylko samych siebie, taki to urok ochronnej przecież bańki. Nie wiedzieli zatem, że inni wokół ich zadają dokładnie te same pytania, będąc przekonanymi, że ta „przypadłość” dotyczy tylko ich, a co za tym idzie, jest po prostu wstydliwa.

W bańkowych miastach, miasteczkach i wsiach ludzie przepływali obok siebie, nie zdając sobie sprawy z tego, że to, co odbierali jako ochronę przed niebezpieczeństwami powoduje głównie coraz większe oddalenie. Ale kiedy nie zdajesz sobie z czegoś sprawy, to nie czujesz też smutku czy straty, czasem tylko niepokój.
W bańkowym kraju ludzie nie mają czasu na spotkania, Byłyby one bezsensowne, bo nikt tu chwilowo nie może usłyszeć nikogo innego, prócz siebie.

Pewna filozofka żyjąca w bańce, tak jak wszyscy, napisała pewnej długiej zimowej nocy:

„Gdybym mogła tylko usłyszeć przez chwilę głosy innych, to istnieje duża szansa, że cały mój misternie poukładany świat ległby w gruzach. Gdyby pękła bańka, która mnie otacza, pewnie mogłabym zginąć lub też mocno się poranić. Może nawet spadłabym do Macierzystej Dziury. Ale to i tak mnie kiedyś czeka. Śmierć. A mnie nie chce się już żyć we własnym hałasie i zewnętrznej ciszy.”

Myślicie pewnie sobie w duchu: „Biedna filozofka, niech przyjedzie po nią dzielny rycerz i pozbawi ją wątpliwości oraz chęci do rozmyślań. Niech obuduje jej bańkę nowoczesną pleksi i namaluje na niej rodzinę. Niech wyrzuci jej książki i zaklei usta plastrem. I niech zostaną tak we wspólnym niesłyszeniu aż do końca świata. W miłości, z miłości, przez miłość, aż do mdłości.”

Tacy rycerze, Urwisy Słodkie, snują się po tej krainie od wieków. Nie wiecie jednak o nich wszystkiego. Tak naprawdę nie są żadnymi rycerzami, tylko świetnie ich udają. Noszą piękne zbroje lecz nikogo nie chronią, tylko otępiają.

Każda bańka kiedyś pęka. Taka jest jej natura i przeznaczenie. Gdy ona pęka, to widać rzeczy, które istnieją naprawdę. Nie promocje, nie PR, nie NLP, nie baśnie, nie diety, nie biegi, nie związki małżeńskie, nie pomysły na zbawienie świata, tylko całą nieprawdopodobnie piękną Resztę.
Tyle, że piękno to na początku jakieś marne się może wam wydawać. Niedorobione – jak to mówią, mało błyszczące. Trudno też nim komukolwiek zaimponować, rzucić go na kolana, oszukać. Ale jednak to piękno, wierzcie mi.

Musicie spróbować zapamiętać, Kochane Smyki, że odpowiednie pytania zadawane dostatecznie długo są w stanie przebić nawet najbardziej zmyślną bańkę. Oni jednak jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy. Są też magiczne pytania, które gdy zostaną zadane przez wystarczającą liczbę ludzi jednocześnie, to powodują pęknięcie bańki w taki sposób, że nawet nie pamięta się, iż ona istniała.

Wiecie co to za pytania?... A chcecie wiedzieć?...

To nadstawcie uszu:
……………………………………………………?
……………………………………………………?
…………………………………………………………………………………………………?
…………………………?

Usłyszeliście?

Ty nie?......

Spróbujmy jeszcze raz. Poczekam.

sobota, 5 października 2013

Późne Królestwo. Wprowadź Bohatera, Marcin.


A.napisała:

„Może wprowadź bohatera?”

Pewnie. Mam tylko jeden mały problem. Tutaj bohaterami są Ci, co już umarli. Reszta postrzegana jest jako statyści. A to już nie to samo – jak śpiewało De Mono.
Tu żyje się dla Chwały Wiecznej, która przyjdzie Później. Bohaterem nie zostajesz z wyboru. Specjalna Komisja o tym decyduje. Musisz być bez skazy. Musisz więc już być martwy i nikt, tak naprawdę, już o prawdziwym tobie rozmawiać nie może.

A robi się to tak:

Rodzisz się. Jesteś płci męskiej. Ogólnie to masz bardzo trudną sytuację, ale nigdy się nie poddajesz. Idziesz do szkoły. Lubisz czytać, jesteś ciekawski, dbasz o tężyznę fizyczną. Dość szybko zostajesz liderem grupy rówieśniczej. Przeciwników do korony traktujesz z buta, ale szlachetnie. To znaczy nie dobijasz ich, co kończy się często dla Ciebie nieprzyjemnie.
Uczysz się dalej, ale coś tą naukę przerywa. Coś Tragicznego albo Wielki Zryw Serca. Nauki nie da się kontynuować, bo nadszedł czas poświęceń i nie ma czasu na głupoty. Twoją rolą jest również wbicie do głów tego przekazu swoim koleżankom, kolegom oraz wszystkim przyszłym wielbicielom.

Piszesz więc listy otwarte i niestarannie ukryte pamiętniki, w których tłumaczysz rzeczy wzniosłe, które przychodzą ci do głowy podczas obierania kartofli. Opary ze świeżo pomalowanego kiepską farbą pokoju, powodują, że masz wizje.
W tych wizjach trzeba: „Na koń!” i „Za broń” w imię „Wolności”. Wierzysz, że nie sprawisz zawodu zastępom Przodków i przypadkiem czegoś nie wygrasz. To byłaby Żenada. Zresztą, w takim wypadku na czym budować romantyczną legendę.
Wychodzisz. Nie masz nic, łącznie z instynktem samozachowawczym. Masz za to usta pełne frazesów. Oczywiście tylko na niby, bo ogólnie to najczęściej przeklinasz i wrzeszczysz. Przeczytałaś za dużo książek pisanych dla pieniędzy i pokrzepienia ducha, więc nie potrafisz odróżnić fantazji od rzeczywistości.

Napotykasz pierwszą przeszkodę. Wykańczasz w heroicznej, acz bezsensownej walce większość tych, którzy za tobą stanęli. Nie jesteś głupim człowiekiem. Czujesz, że coś tu nie gra, że może warto by było spróbować inaczej. Boisz się tej myśli. Nigdzie o niej nie słyszałeś. By ją zagłuszyć przeklinasz więc i wrzeszczysz. Próbujesz sobie wmówić, że znasz z opowieści przypadki, jak to tuż przed całkowitą porażką zdarza się cud.

Spotykasz na drodze Sprzymierzeńców. Oni próbują ci przedstawić swój plan działania. Jesteś jednak bohaterem. Przeklinasz więc tylko i głośno wrzeszczysz, bredząc coś o Termopilach. Sprzymierzeńcy próbują ci zasugerować, że to tylko Rekonstrukcja Rzezi Wszystkich Polaków z okazji Miejskiego Pikniku Rodzinnego, ale ty im już nie ufasz i wysadzasz ich w powietrze w imię wyższych wartości. Bo przecież w momencie próby wiele jest spraw ważniejszych od banalnego ludzkiego życia.
Ktoś daje ci do ręki pochodnię, którą masz oświecić cały świat. Świat tego nie chce, więc go podpalasz. Wiesz przecież, ze najlepsi powstaną jak feniks z popiołów.

Zamieniasz swój dom w twierdzę, która broni się za pomocą kolejnych ofiar przed Cywilizacją Śmierci i Ideologią Czarnego Gender. Wiesz, ze zginiesz, więc chcesz zabrać ze sobą jak najwięcej ludzi do Nieba. Potrafisz się zatroszczyć.
Wchodzisz na kolejny level, bo wszystko ci się już pomieszało z gorączki miłości do Ojczyzny. Tam są smoki wawelskie, które z przyczajki kopią drugi tunel warszawskiego metra. Ty wiesz jednak, że to nie o metro chodzi. Smoki chcą przekopać się do Saskiej Kępy, gdzie postawią Nowy Wawel na którym zasiądzie niemiecko-rosyjsko-żydowski Jaszczur.

Moment jest trudny i his(te/to)ryczny. Masz dynamit, który chroni cię przed nocą. Nie ma czasu na myślenie. Wysadzasz obie linie metra. Smoki patrzą na ciebie z uznaniem i mówią, że będziesz mógł zachować szablę, jak się poddasz. Grasz na zwłokę, albo raczej zwłoki. W między czasie budujesz tajny tunel, którym najtęższe umysły namawiające innych do poświęcenia się dla sprawy uciekają wraz z rodzinami do bratnich (bo przecież nie do pedalsko siostrzanych) Węgier. Oni przetrwać muszą, by kolejnym pokoleniom sączyć Idee do głowy.

Potem wydajesz rozkaz walki do ostatniego naboju (nie wspominasz o ludziach) i ogłaszasz się Naczelnym Wodzem. Policja próbuje cię bez przekonania aresztować, obawiają się czarnego PR „Biją najlepszych synów tej krainy!”. Straż Miejska już od dawna ma przechlapane, więc informuje, że ona się nie będzie wtrącać.
Wygłaszasz ostatnią mowę do Narodu, w której wzywasz wszystkich do usypania Gór-Szańców wokół całego kraju, oraz wokół większych miast. Góry mają mieć minimum 3 tysiące metrów i być w dużej mierze zbudowane ze śmieci i reklam wielkoformatowych, których ci u nas pod dostatkiem.

Uspokajasz wszystkich , ze bezpieczeństwo Lidla i Biedronki, jest dla ciebie priorytetem, za który gotowy jesteś umrzeć w męczarniach. Apelujesz by bronić centra handlowe i banki, a w pozostałych przypadkach stosować taktykę spalonej ziemi.
Tuż po zakończeniu odezwy umierasz na zawał serca podczas schodzenia po schodach z piątego piętra. Nigdy o siebie nie zadbałeś.

Ale kraj ma nowego bohatera.

piątek, 4 października 2013

Późne Królestwo. Szczepionka. Gawęda Statyczna w przeciwieństwie do dynamicznego storytellingu.


Wyobraź to sobie. Pomimo trudności.

W 1945 roku, po tej całej smutnej rzezi, ktoś wynalazł szczepionkę na megalomanię albo poczucie wyższości (bo to przecież stany chorobowe). Szczepionka to jednak jedno, a wprowadzenie jej do obiegu , to drugie.
W Polsce silne stały się bowiem od razu ruchy antyszczepionkowe. Głosiły one, że nacjonalizm jest zdrowy, a każdy normalny kraj powinien przejść drogę od bycia gardzonym, do gardzenia innymi. Proces ten odbywa się w sposób naturalny i wymaga tylko wyrżnięcia i wygnania tych, co trzeba, ograbienia ich oraz zbudowania na tym podłożu silnej pozycji przetargowej.

Przykład zawsze szedł z góry. Przyznajmy bowiem, że wiele tzw. „cywilizowanych” krajów między innymi w taki sposób doszło do tego, że aż tak cywilizowane być mogą.
No ale jednak, ktoś próbował na to zaszczepić Polaków. Oprócz litanii głosów wieszczących upadek państwa polskiego i rychłą zagładę demograficzną jego mieszkańców, pojawiły się również i takie, które odważnie twierdziły:

Dobra. Spróbujmy.

Czym stanie się kraj, którego mieszkańcy nie czują się ani lepsi, ani gorsi od innych. Nie mają potrzeby udowadniać niczego innym, nie potrzebują go zdominować, podporządkować, przestraszyć. I co powinna zawierać szczepionka, która mogłaby coś takiego zapewnić?

By wyprodukować potrzebne przeciwciała, zaproszono do dużej hali pod Wrocławiem przedstawicieli różnych nacji. Tych najbardziej zaciekłych, dumnych, sfrustrowanych, bezwzględnych. Zamknięto ich na dwa miesiące zapewniając wikt i opierunek, ale nie pozwalając na kontakt ze światem zewnętrznym. Ludzie dyskutowali, rzucali się sobie do gardeł, pogardzali innymi, wywyższali siebie, proponowali coraz bardziej szalone teorie, ideologie i tłumaczenia. Specjalne urządzenia filtrowały zaś powietrze w hali zachowując i magazynując najbardziej agresywne cząstki z dwutlenku węgla wydychanego przez uczestników eksperymentu.
Spakowano je do specjalnych pojemników i przetransportowano do dalszych badań. Praca była ciężka i postępowała niezwykle powoli. Nikt nie był bowiem pewien, jakie stężenia megalomanii jest graniczne i powoduje jego całkowitą entropię. Istniały np.teorie, które głosiły, że było już na świecie kilka narodów, które były bliskie tego stężenia. Niestety, żadnemu z nich nie udało się go osiągnąć. Wyrżnęły one bowiem wszystkich dookoła, a następnie siebie, czując tuż przed ostateczną zagładą, że jeśli dożyliby następnego dnia, wszystko zaczęłoby wyglądać zupełnie inaczej.

W końcu udało się jednak wyabstrahować coś, co wydawało się być upragnioną szczepionką. Nie było możliwości, by testować je na zwierzętach. Rozesłano więc ogłoszenia, poszukując w kraju ochotników, gotowych poświęcić się dla wielkiej sprawy.
Odzew był niespodziewanie duży. Zdołano nawet doprowadzić do sytuacji, iż badacze mogli przebierać w chętnych i dokonywać ich pozytywnej selekcji.

Na każdy z rejonów kraju udało się przeznaczyć po 10 ochotników. Najpierw spisali oni swoje spojrzenie na świat. Jeszcze przed podaniem szczepionki. Następnie przystąpiono do szczepienia. Grupa badawcza pozostała pod kontrolą przez kolejne 60 dni. Lekarze stwierdzili w tym czasie występowanie długotrwałej gorączki patriotycznej, połączonej z niekontrolowanymi dreszczami obrzydzenia do innych nacji. Potem sytuacja zaczęła się uspokajać. Ochotnicy przestali całkowicie rozmawiać na tematy związane z krajem, który zamieszkują. Zajęli się za to aktywnym zarabianiem pieniędzy i gardzeniem polityką, co somatycznie objawiało się odruchem wymiotnym w przypadku poruszenia w ich obecności tematów z tym obszarem związanych.

Stali się apatyczni i apolityczni. Wydawali się gotowi.

Wypuszczono ich tuż przed świętami. Długo nic się nie działo.

Resztę znacie już z opowieści. Szczepionki to ściema.

czwartek, 3 października 2013

Późne Królestwo. Pierwsze pięć tysięcy lat Polskiej Piłki Nożnej.


Z piłką nożną sprawa wcale nie jest taka prosta i oczywista, jak niektórym się dziś wydaje.

Po pierwsze: przez pierwsze 4 tysiące lat istnienia Polski, piłka nożna była domeną kobiet. Żaden mężczyzna nie ważył się uprawiać tego sportu. Było to zagrożone nawet karą Wiecznej Banicji do Ligi Wysp Owczych. Kobiety były naturalnie predysponowanie do zajmowania się tą grą, która wymaga inteligencji, podzielności uwagi, współpracy i szerokich horyzontów. Polscy mężczyźni, którzy jak się sądzi, zostali tutaj przewiezieni w niewiadomy sposób z wiosek Sycylii, kompletnie się do piłki nożnej nie nadawali.

Na marginesie: trop sycylijski w kwestii pochodzenia polskich mężczyzn potwierdzają podobne zachowania między oddalonymi teraz od siebie pobratymcami. Należą do nich:

- kult matki, jako istoty mistycznej, mitycznej i budzącej strach;
- tendencja do uważania stanu małżeńskiego za czas, w którym męskość już się kończy. Co objawia się skrajnym zapuszczeniem intelektualnym i fizycznym;
- traktowanie wszystkich poza matką, żoną i córkami, kobiet, jako potencjalnych obiektów seksualnych niewymagających żadnego zaangażowania emocjonalnego i ekonomicznego;
- tendencja do stawania po stronie własnej matki lub chronienia się pod jej skrzydłami, w przypadku konfliktu z własną żoną/partnerką.

Tak… Wróćmy jednak do Polskiej Piłki Nożnej.

Jej fenomen można bowiem rozpatrzyć tylko poprzez narzędzia badawcze charakterystyczne dla szkoły historycznej tzw. Długiego Trwania.
Po pierwszych czterech tysiącach lat panowania Polskich Piłkarek Nożnych, coś zaczęło się zmieniać. Z początku powoli, a potem coraz gwałtowniej.

Tuż po chrzcie Polski, który wciąż wydaje się wydarzeniem dość kłopotliwym i nie do końca potwierdzonym, powstała w głębokiej tajemnicy pierwsza Męska Drużyna Polskiej Piłki Nożnej pod nazwą Mieszko I Gniezno. Dla niepoznaki zespół ten udawał dość skutecznie drużynę Wojów Nie Piłkarzy, Bo Przecież Wiadomo, Że To Niemożliwe.

Polska Męska Piłka Nożna nigdy nie była jednak grą. Albo była nią raczej, ale nie w sensie, który zazwyczaj przypisuje się temu słowu. Była ona za to enklawą męskiego oporu i szkołą uczenia się trudnej sztuki codziennego pozorowania większości działań. W PMPN wszystko wygląda tak, jak w zasadzie wyglądać powinno. Są drużyny, piłkarze, działacze, sędziowie i kibice. Nie dajcie się jednak temu zwieść. To jedna z najlepiej zaplanowanych i odgrywanych mistyfikacji w historii świata. Składa się ona w większości ze spreparowanych meczów, sędziów-wydmuszek, zawodników-widm, działaczy w stanie komy oraz kibiców, którzy kompletnie tym wszystkim nie są zainteresowani. To jeden z największych Teatrów Cieni. Wielki Światowy Eksperyment, który ma udowodnić, że możliwe jest realne życie w kompletnie zmyślonym świecie.

Filozofia Polskiej Męskiej Piłki Nożnej jest głęboko zakorzeniona w naszym mentalnym krajobrazie. Poprzedza ona o kilkanaście lat chrzest Polski i jest w naszych duszach wyryta mocnej, niż dokonania Jezusa z Nazaretu. Sednem tej filozofii jest Pozoryzm, który ma swoje odmiany bardziej lub mniej radykalne.

Pozoryzm jest dość kłopotliwym narzędziem emancypacji. Jego Ojcowie Założyciele uważają, iż każde podejmowane działanie ma być pozorem działania, które rzeczywiście chciałoby się podjąć. Chodzi tu o ukrytą walkę z Praktycyzmem, który uważany jest za obcą narośl, kompletnie nie przystającą do Misji Dziejowej Polaków. PMPN jest codzienną szkołą, w której trenuje się pod okiem wybitnych fachowców pozorowany rozwój, pozorowane strategie, pozorowane mobilizacje oraz kompletnie niepozorowaną (tu wyjątek) sztukę wygrywania poprzez przegrywanie (gloria victis).

Nieliczne zwycięstwa Polskiej Męskiej Piłki Nożnej (Cedynia, Płowce, Grunwald, Wiedeń i Chorzów) też tylko pozornie przedstawiane są jako Wieczne Sukcesy. Prawdziwym bowiem ich przesłaniem jest rada:

Zwycięstwo rodzi zbyt wiele kłopotów, unikaj go jak ognia. Prawdziwym zwycięstwem bowiem jest to, które wydarzy się gdy Czas Dobiegnie Końca.

I ku temu zmierza właśnie Polska Męska Piłka Nożna, do sukcesu jakim będzie zdobycie mistrzostwa świata w dniu Sądu Ostatecznego przed Najwyższym z Sędziów, do którego nikt nie będzie ważył się krzyknąć:
„Ty Kaloszu!”

Poza tym wiadomo już przecież, że to Polak. A nie Niemiec.